Nichkhun z bólem serca
odpalił duży, czerwony znicz i ułożył na marmurowym nagrobku. Pełnym kwiatów.
Przysiadł na drewnianej ławeczce i z smutkiem patrzył na wygrawerowane dane
pochówka. „Ś. P Larissa Lanfang. 13.02.1992 – 17.04.2009”. Do dziś dziewczyna
śniła mu się po nocach. Przed oczami miał jej pozbawionej życia twarz. Widział
mnóstwo krwi. Chociaż rozmowy z psychologiem pomagały mu żyć z świadomością, że
stracił ukochaną, nigdy nie będzie potrafił o niej zapomnieć. Odchodząc z tego
świata zapamiętała go jako zdrajcę. Czy wspomniała choć jedną z szczęśliwych
chwil, jakie wspólnie przeżyli? Czy bardzo cierpiała, gdy uchodziło z niej
życie? O czym myślała podczas ostatniego bicia serca?
Minęło szesnaście miesięcy.
Seul i inne miasta w Korei Południowej zdążyły zapomnieć o tragicznej historii,
która wydarzyła się w domu szanowanego nauczyciela angielskiego, Daesunga
Lanfang. Z początku było głośno o tej sprawie, szukano sprawcy morderstwa i
wzbudzano sensacje ludzi. Aż w końcu sprawa ucichła. Po matce Li i Tylerze
zaginął ślad. Policji do dziś nie udało się ich odnaleźć. Xiah do dziś
zamartwiał się o losy jasnowłosego chłopca. Niestety nie mógł mu w jakikolwiek
sposób pomóc. Pozostawało mu mieć nadzieję, iż nie działa mu się żadna krzywda,
choć było to wątpliwe.
A Larissa i jej ojciec
nie żyli. Pochowani obok siebie mogli spoglądać teraz na niego z góry, jednak
nie dane mu było poczuć bliskości ich ciał. Dotyku Larissy, który zawsze
wzbudzał w nim przyjemne dreszcze. Nie mógł spojrzeć w jej chłodne, błękitne
oczy, w których kryła chęć bliskości drugiego człowieka. Nie mógł wdać się z
nią w dyskusje, podczas której nakrzyczałaby na niego oburzona, że nie zgadza
się z jej zdaniem.
Tęsknił za tym.
Tęsknił za nią.
Bez Lissy nic już nie
było takie samo. Wszyscy przeżywali jej stratę, przez co między jej
przyjaciółmi zapanowała melancholijna cisza. Ból, który starali się zagłuszyć,
ale wciąż tkwił w pamięci.
Nick spuścił wzrok, a
kąciki ust uniosły się w delikatnym uśmiechu.
– Jak się czujesz, Li? –
spytał, choć nie oczekiwał odpowiedzi. – Pewnie chodzisz i narzekasz,
gdziekolwiek teraz jesteś. Zawsze ci coś nie odpowiadało – zaśmiał się, a w
czarnych oczach zalśniły łzy. – Wszystkim nam ciebie brakuje. Wciąż nie
potrafimy pogodzić się z tym, że już nigdy nie staniesz w progu klasy i nie
uśmiechniesz się do nas tak, jak tylko ty potrafiłaś. Jednak wierzę, że teraz
jesteś szczęśliwa. Nikt już nie może cię skrzywdzić. To już jakieś pocieszenie.
Przynajmniej dla mnie.
Wstał i położył na
nagrobku jeszcze białą różę.
Symbol wolności.
Uśmiechnął się po raz
ostatni i odszedł, chowając wspomnienia głęboko na dnie serca. Tam, gdzie nikt
nie mógł dotrzeć i ich odebrać.
W miejscu, w którym
znajdowali się tylko oni.
***
Przez
dłuższy okres czasu wątpiłam, że ta historia dotrwa końca. Nie potrafiłam
zdecydować się na głównego bohatera, wpadałam na pomysły, które psuły fabułę.
Zrobiłam nawet długą przerwę, jaka pomogła mi zdecydować „co dalej”. Jestem
pewna, że gdyby nie Aivalar, która naprawdę bardzo mi pomogła, „Spirala czasu” już dawno by nie
istniała. Pomogły mi również osoby pytające o powrót swoimi
opiniami sprawiając, że chciałam tu wracać. Ogromną radość sprawia mi jednak
fakt, iż pokochaliście to opowiadanie, chociaż jest ono o Korei i Azjatach.
Dzięki temu zaakceptowaliście również ogromną cząstkę mniej samej i
pozwoliliście, bym uwierzyła Spiralę. Dziękuję wszystkim z całego serca za to,
że dotrwaliście ze mną do końca <3.
Teraz możecie znaleźć mnie tutaj: KLIK.