Prolog:


       Ciemnowłosa dziewczyna o błękitnych oczach, siedziała na brudnych schodach przed swoim domem. Chociaż - czy tak można nazwać miejsce, z którego chciałoby się uciec? Ciągłe przeprowadzki, matka narkomanka, która co chwilę ma innego faceta. Ich matka żyła tylko z zasiłku, który szedł na prochy, alkohol i papierosy. Lisette miała gdzieś to, że jej dzieci chodziły brudne, głodne i nieszczęśliwe. Najważniejsze, że miała za co ćpać i pić.
      Larissa mogłaby znieść takie warunki, gdyby nie fakt, że miała ośmioletniego braciszka. Może i posiadali innych ojców, których nawet nie znali, ale dla niej to nic nie znaczyło. Kochała Tylera i pragnęła dla niego lepszego życia.
      Westchnąwszy spojrzała na niebo, pokryte świecącymi gwiazdami. Wiedziała, że daleko stąd mieszkał jej biologiczny ojciec. Zdobyła jego adres oraz numer telefonu, ale nigdy nie odważyła się chociażby zadzwonić. Co, jeśli jej matka mówiła prawdę i Daesung wcale jej nie chciał? Był Chińczykiem i prawdopodobnie nie mógł zaakceptować faktu, że jego córka nie jest do niego zbytnio podobna. Wyparł się jej. Pragnęła wierzyć, że to tylko wymysły Lisette, ale nie miała odwagi, by się o tym przekonać.
       – Widzę, że tutaj się ukrywasz. – Usłyszała nad sobą wysoki, męski głos, który przyprawił ją o dreszcze. Należał do Jamesa - dobrze zbudowanego mężczyzny, o brązowych włosach i groźnym spojrzeniu tego samego koloru.
      Czując na swym ramieniu wilgotną dłoń, natychmiast wstała i weszła do środka. Wolała udawać, że nie wie, co mu chodziło po głowie. Tym bardziej, że w domu nie było jej matki.
      Lissa nachyliła się nad małą lodówką, w poszukiwaniu mleka, jednak, jedyne co zastała, to puste opakowanie. Nic dziwnego - w ich domu nigdy niczego nie było.
       Czując na swych pośladkach ogromne dłonie, złapała za butelkę piwa i uderzyła nią w głowę Jamesa.
      Stała jak sparaliżowana, ze strachem wpatrując się w wściekłego mężczyznę, który po chwili uderzył ją z całej sił w twarz i zaczął szarpać za włosy.
       – Puszczaj! – Larissa próbowała się uwolnić, była jednak zdecydowanie zbyt słaba. Czuła ogromny ból w szczęce oraz krew wypływająca z jej ust.
       –  Co tu się dzieje?!
      James słysząc głos swojej kobiety, momentalnie puścił jej córkę. Nie miał zamiaru z czegokolwiek się tłumaczyć, bowiem i tak wiedział, że Lisette go poprze. Taki to już był typ kobiety.
      – On mnie obłapiał! Nie potrafi utrzymać łap przy sobie! – Lissa z załzawionymi oczami spojrzała w stronę matki.
      Kobieta pociągnęła córkę w stronę drugiego pokoju. Głaszcząc ją po policzku, powiedziała:
      – Zależy mi na nim, nie niszcz tego. Jestem jeszcze młoda, a James jest takim fajnym facetem.
      Brunetka rzuciła matce pogardliwe spojrzenie. Nienawidziła jej z całego serca i, gdyby tylko mogła - wykrzyczałaby to całemu światu. Znała ją, więc dlaczego za każdym razem łudziła się, że chociaż raz stanie po jej stronie?
      Wolałaby mieszkać w Domu Dziecka, bądź jakiejś rodzinie zastępczej. Lisette mogłaby wtedy spokojnie niszczyć sobie życie. Czy naprawdę musiała jeszcze psuć dzieciństwo Lissie i Tylerowi? Tak nie zachowuje się prawdziwa matka.
      Nastolatka wyminąwszy rodzicielkę, skierowała się prostymi schodami ku górze. Wchodząc do pokoju, który dzieliła z bratem, zauważyła, że jasnowłosy chłopczyk smacznie sobie śpi, opatulony nieświeżą kołdrą. Dookoła można było zauważyć rozwalające się szafki, czarny od brudu materac, który służył jako łóżko, odchodzące tapety, na których rósł grzyb. A także dziurawy gumolit i pękający sufit. W gorszych warunkach chyba nie można było żyć.
      Dziewczyna wyciągnęła spod łóżka sporej wielkości torebkę, po czym zaczęła pakować najpotrzebniejsze rzeczy, w których dało się jeszcze chodzić. Nie było ich za wiele, dlatego poszło jej to bardzo sprawnie.
      Przysiadła na materacu, budząc czterolatka.
      – Chcesz polecieć samolotem i zobaczyć śmieszne domki? – uśmiechnęła się w stronę chłopczyka, który energicznie pokiwał głową na „tak”. – To chodź. Ale cichutko, żeby nie zbudzić mamy.
      – A ona nie jedzie?
      – Przyleci do nas jutro.
      Złapała chłopca za rękę, założyła torbę na lewe ramię, po czym bezszelestnie skierowała się do wyjścia. Z pokoju Lisette dochodziły niedwuznaczne pojękiwania, dzięki czemu Larissa nie musiała się bać, że zostaną przyłapani.
      Nie wiedziała, czy postępuje słusznie, ale wszędzie im będzie lepiej, niż w „domu”. To Lisette zamieniła ich życie w piekło, dlatego pora to zmienić. Jeśli Daesung odprawi ich z kwitkiem i okaże się, że cała ta ucieczka nie miała sensu - Lissa znajdzie miejsce i rozwiązanie, dzięki któremu nie będzie musiała wracać do Wielkiej Brytanii.

1 komentarz:

  1. Domyślam się, że komentuję post ze sporym opóźnieniem, ale muszę to napisać. Bardzo fajnie to wszystko wymyśliłaś i domyślam się, że kolejne wpisy również są interesujące. Podobają mi się te wszystkie motywy, podoba mi się też to, jak piszesz. Wszystko jest super :D

    OdpowiedzUsuń