Rozdział 2:


      Zmęczenie po podróży wdało się we znaki nie tylko Larissie, ale również Tylerowi, który po zjedzeniu pełnej michy ryżu, zasnął jak suseł na twardej podłodze, przykryty tylko cienkim kocem. Z tego co Lissa zdążyła zauważyć, w pomieszczeniu nie znajdowało się ani jedno łóżko, nie wspominając już o kanapie. Czytała, że w krajach Azjatyckich śpi się na podłodze, przy stole również zastępuje ona krzesło, inaczej ciężko byłoby dosięgnąć czegoś z niskiego stołu, odkładanym po każdym posiłku na swoje miejsce żeby nie zagradzał drogi. Nie myślała jednak, że to wszystko jest tak bardzo przestrzegane. W dodatku jedzenie pałeczkami nie należało do najłatwiejszych metod. Zdecydowanie wolała posługiwać się widelcem.
      Larissa zawiadomiła ojca, że Tyler śpi, siadając naprzeciwko. Podczas posiłku trwała niezręczna cisza, którą przerywało mlaskanie i ciekawskie pytania czterolatka. Lissa czuła, że nie wróżyło to niczego dobrego. Powitanie nie należało do najcieplejszych, ale czego się spodziewała? Że Daesung otworzy przed nią ramiona, mówiąc, że marzył o tej chwili? W głębi duszy pewnie tak, ale nic takiego się nie wydarzyło.
      Czterdziestolatek ukradkiem zerkał to w stronę brunetki, to na skrawek papieru, znajdujący się w jego rękach. Wszystko się zgadzało, jednak wciąż nie mógł uwierzyć, że gościł w domu swoją córkę. Dziecko, które zostało mu brutalnie odebrane szesnaście lat temu. Wiele razy próbował porozumieć się z Lisette, niestety na daremno. Aż pogodził się z tym, że nigdy nie ujrzy Larissy. Przyzwyczaił się do tej myśli i wszystko było w porządku, dopóki nie pojawiła się w jego domu razem z ośmioletnim bratem, który nie miał z nim nic wspólnego.
      Westchnąwszy, położył kartkę przed sobą. Próbował dostrzec jakiekolwiek podobieństwo między nim, a córką, które skończyło się na nieco skośnych oczach i- ciemniejszych, gęstych włosach. Po matce odziedziczyła błękitne spojrzenie, w którym niegdyś się zakochał. Dołeczki w policzkach... to również odziedziczyła po nim.
      – Możemy przejść z tej niezręcznej ciszy do rozmowy? – spytała, zbijając go całkowicie z tropu.
      Poprawił się na miękkiej poduszce, posyłając nastolatce ukradkowe spojrzenie. Nie potrafił nazwać jej „córką”, ponieważ jej nie znał i  traktował jak obcego człowieka.
      – Tak, jasne... – odparł niepewnie, rozglądając się po pomieszczeniu. – Co cię... was do mnie sprowadza?
      Larissa wyczuła w jego głosie coś w rodzaju strachu. Jakby obawiał się tego, co może za chwilę usłyszeć. Odniosła wrażenie, że Daesung wcale jej tu nie chce, że pozwolił jej wejść tylko z grzeczności, mając nadzieję, iż następnego dnia zniknie z jego życia. Czyżby Lisette mówiła prawdę? Była niechcianym dzieckiem?
      – Zabrałam Tylera i uciekłam z domu – oznajmiła bez ogródek. Widząc zdumiony wzrok ojca, kontynuowała: - Miałam dość ciągłych awantur, widoku naćpanej matki i jej obskurnych facetów. Tego, że nigdy nie było co zjeść, ani w co się ubrać. Dlatego wzięłam swojego brata, wydałam pieniądze przeznaczone na studia, załatwiłam lewe papiery, dzięki którym mogliśmy przylecieć samolotem i przyjechałam tutaj, by prosić aby nas pan przygarnął. Wiem, że to może się wydać absurdalne, ale dla kogoś, kto żył w takich warunkach, nie ma innego wyjścia niż ucieczka.
      Wyrzucenie z siebie powyższych słów było niczym ukojenie dla duszy. Oczywiście, że obawiała się negatywnej odpowiedzi; w głowie cały czas układała czarne scenariusze i to, jak się zachowa po usłyszeniu krótkiego „nie”. Aczkolwiek w głębi duszy wierzyła, że wszystko się ułoży. Należała do typu wiecznej optymistki, z głową w chmurach, co było wprost niedorzeczne, biorąc pod uwagę jej wszystkie przeżycia.
      – Nie możecie tutaj zostać – odparł spokojnie Daesung. – Jesteście tutaj niezgodnie z prawem. Załatwiłaś jakieś fałszywe paszporty! Obawiam się, że nie mogę wam pomóc.
      – Owszem, może pan – Lissa wciąż trwała przy swoim, próbując przekonać mężczyznę do swojego zdania. – Chyba że jestem niechcianym dzieckiem. Jeśli jednak nie, bardzo proszę o danie nam szansy. Szansy na normalne życie. Pójdę do pracy, zrobię wszystko, bylebyśmy nie musieli wracać do tego piekła! Proszę... Niech pan nie każe nam wracać. Pragnę aby Tyler miał lepsze życie, szczęśliwe dzieciństwo. Proszę...
      Z oczu brunetki momentalnie popłynęły łzy. Zawsze udawała silniejszą, niż była w rzeczywistości -
jednak  tym razem nie potrafiła opanować swoich emocji. Wspomnienia związane z Lisette nie należały do szczęśliwych. Doskonale pamiętała każde podbite oko, szarpaninę, w czasie której stawała w obronie Tylera. Wszystkie niespełnione obietnice, postanowienia poprawy. Tego po prostu nie da się zapomnieć. Pozytywne myśli, wmawianie sobie, że wszystko jest w porządku tak naprawdę w ogóle nie pomagało.
      Chińczyk zdezorientowany patrzył na rozklejającą się dziewczynę, nie mając pojęcia, co zrobić. Czuł, że przyjęcie tej dwójki pod swój dach nie wywróży niczego dobrego, ale sumienie nie pozwoliłoby mu spać, wiedząc, że skazał te dzieci na niebezpieczeństwo. Niebezpieczeństwo zgotowane przez ich własną matkę - kobietę, w której był niegdyś zakochany po uszy.
      Niepewnie położył dłoń na szczupłym ramieniu nastolatki, próbując dodać jej otuchy. Nie był w stanie jej przytulić, było na to zdecydowanie zbyt wcześnie. Minie trochę czasu, zanim dotrze do niego, że Larissa jest jego córką. Jedynym dzieckiem, jakiego się dorobił.
      – Dobrze, już dobrze. Tylko nie płacz – poprosił błagalnym, niemalże niedosłyszalnym głosem.
Możecie zostać, ale musimy ustalić pewne zasady. Tyler pójdzie do szkoły, gdzie nauczy się języka, a ty zaczniesz chodzić do szkoły. Mamy trzeciego marca, tak więc dwa dni temu rozpoczął się nowy rok. Nauka jest bardzo ważna, musisz się starać. Będziemy mówić, że jesteś moją chrześnicą, która po śmierci rodziców zamieszkała ze mną. No i... musisz się wiele nauczyć. Jeśli coś pójdzie nie tak - wrócisz do matki. Nie mam zamiaru znosić jakichkolwiek wybryków, a już dopiero brać na siebie kolejne kłopoty – oznajmił poważnym tonem, by pokazać, że wcale nie żartuje. Jako nauczyciel angielskiego nie mógł pozwolić aby cokolwiek zniszczyło jego reputację. W ich kulturze zdanie innych było ważne, dlatego każdy długo pracował na swój wizerunek. – Prawdopodobnie nikt was tutaj nie będzie szukał, ale to wcale nie oznacza, że zostaniecie tutaj na zawsze. Wszystko zależy od ciebie i tego, co zrobisz. Twoim zadaniem będzie również szkolenie języka Tylera i zajmowanie się nim w wolnym czasie, którego będzie naprawdę bardzo niewiele.
      Lissa pokiwała twierdząco głową na znak, że wszystko zrozumiała. Warunki Daesunga nieco ją przeraziły, ale wolała się do wszystkiego przystosować, niż wrócić do Londynu. Zabolał ją jednak fakt, że chciał zataić fakt, iż była jego córką. Kazał jej udawać chrześnicę, która straciła matkę. Niestety nic nie mogła na to poradzić.
      Podziękowała za danie jej szansy, po czym skierowała się w stronę pokoiku, w którym spał ośmiolatek. Nie chciała dłużej zabierać czasu Daesungowi, ponadto powieki same zaczęły jej się zamykać. Potrzebowała snu. Porządnego wypoczynku.
      Chińczyk skarcił siebie w myślach za to, że nie miał serca z kamienia i po prostu nie kazał wrócić tej dziewczynie do domu. Ale postawił jej warunki i jeśli jakikolwiek z nich zostanie złamany - bez oporów wyśle ją tam, skąd przybyła. Nawet zapłaci za bilet. Gdyby nie dał szansy swojej córce, z pewnością by tego żałował. W głębi duszy pragnął ją poznać, musiał jednak ustalić swoje zasady, by nie weszła mu na głowę.
      Skierował się do swojej sypialni, gdzie wygodnie ułożył się na podłodze, przykrywając śnieżnobiałą kołdrą. Próbował sobie wyobrazić Lisette jako złą, narkomańską matkę, ale nie potrafił. Gdy się poznali, była ciepłą, przemiłą osobą o szlachetnym sercu. Przygarniała każdego samotnie błądzącego psa i kota. Dawała pieniądze bezdomnym, życząc im wszystkiego najlepszego. Dopóki nie zabrała Larissy i nie uciekła z jakimś motocyklistą. To było ich ostatnie spotkanie. Zero jakiegokolwiek wyjaśnienia. Tak, jakby nigdy nic ich nie łączyło.
      Daesung odtrącił od siebie przygnębiające wspomnienia, postanawiając iść z samego rana do szkoły, by porozmawiać z dyrektorem o przyjęciu Lissy. Nie posiadała żadnego świadectwa ukończenia gimnazjum, dlatego mogło być trudno. Ale wszystko da się załatwić - jeśli tylko bardzo się tego chce. A naukę w Korei stawiano na pierwszym miejscu. Miał ogromną nadzieję, że żadne z jego kłamstw nie wyjdzie na jaw, inaczej to będzie koniec jego kariery i dobrego wizerunku, dzięki któremu mógł zdziałać wiele.

      – A mówisz, że to ja jestem głupi! – skwitował Jonghyun, po wysłuchaniu jakże wciągającej historii Kibuma, o napadnięciu przez jakąś turystkę. Naburmuszona mina i skrzyżowane ręce świadczyły o tym, że czuje się urażony i wyczekuje przeprosin.
       – Bo jesteś – oznajmił bez zawahania Key, broniąc swojej dumy. – Przeżyłem trudne, wręcz niebezpieczne spotkanie trzeciego stopnia. Chyba zasługuję na odrobinę współczucia!
      Taemin łapiąc się za głowę, zerknął z politowaniem to na jednego, to na drugiego przyjaciela. Czasami odnosił wrażenie, że tylko on był normalny w ich grupie i zdecydowanie bardziej ogarnięty od tych dwóch razem wziętych. Key i Jjong mogli się ze sobą sprzeczać przez wiele godzin, ponieważ żaden nie potrafił po prostu odpuścić.
     – Teraz udaje, że go głowa boli – szepnął Jjong w stronę bruneta.
     – Dość gadania. Obiecaliście, że pomożecie mi w sprzedaży, więc do roboty – odparł Taemin, biorąc do ręki s
krzynię z czosnkiem.
      – Jaki on wrażliwy – odszepnął Key, podnosząc marchewki i idąc za blondynem.
      Normalnie zacząłby narzekać, mówić, że jego koledzy są bez serca, ale po co? Spóźnienie uszło mu na sucho, więc drążenie tematu było zupełnie niepotrzebne. Tylko wzbudziłby podejrzenia, a tego w końcu nie chciał.
      Gdy tylko znaleźli się na ulicy, postanowił sprzedać wszystkie marchewki. Wiedział, jak ważne były te pieniądze dla Taemina, dlatego chciał z całego serca mu pomóc.
      – Ogórki! Pyszne, zdrowe, za jedynie tysiąc won! – krzyknął, podchodząc do nastoletniej Koreanki. - Taka śliczna dziewczyna z pewnością zaopatrzy się w zdrową marchewkę, prawda? Oczywiście przy okazji może zostawić swój numer telefonu – dostrzegając delikatnie rumieńce, wiedział, że osiągnął swój cel.
      Jonghyun widząc, jak dobrze idzie przyjacielowi, również postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.

      – Kupiłaby pani ogórka? A może dwa? Bardzo panią proszę, mój przyjaciel zbiera na operację twarzy – mówiąc to, zrobił oczy niczym kot ze Shreka.
      Najwyraźniej jednak coś mu nie wyszło, gdyż kobieta zmierzyła go współczującym spojrzeniem i odeszła.
      Rudowłosy uniósł brwi ku górze, nie rozumiejąc, co poszło nie tak. Przecież dał z siebie wszystko, a zbieranie pieniędzy na operację twarzy wydała mu się odpowiednią bujdą, by wzbudzić w ludziach litość. Podirytowany poprawił swoją blond grzywę.
      Rzucił w stronę Kima gniewne spojrzenie, wziął głęboki oddech i ruszył w stronę pozostałych przechodniów, tym razem mówiąc, że zbiera na jedzenie dla swojej biednej rodziny. Cóż, kłamstwo czasami się przydaje. Ale tylko czasami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz