Rozdział 4:


       Od dziewiątej do piętnastej mamy lekcje w szkole. Potem do siedemnastej odbywają się zajęcia dodatkowe, które musisz sobie wybrać. Dwie godziny luzu, w tym szybka kolacja. Od dziewiętnastej do dwudziestej drugiej są zajęcia w hagwonach. Takie rozwiązywanie testów do państwowego egzaminu na studia. W tym przypadku będziesz u mnie, gdzie odbywają się takie lekcje. Potem powrót do domu i odrabianie prac domowych. To chyba tyle...
      – A gdzie w tym wszystkim czas na rozrywkę? Na własne życie?! – Larissa spojrzała na kuzyna załamana.
      Nauka, nauka i jeszcze raz nauka. Lissa nie miała pojęcia, że w Korei może być aż tak tragicznie, jeśli chodzi o nadmiar zajęć. Jak ktokolwiek potrafił wytrzymać tę nieustającą presję? Zero zabaw, rozrywki, relaksu. Myśl o spędzeniu całego dnia nad książkami dobijała ją bardziej, niż poranne wstawanie i bieganie wokół domu.
      – Nie jest tak źle, jak może się wydawać. – Odparł spokojnie Taemin. – A! Co drugą sobotę trzeba na połowę dnia pojawić się w szkole.
      Brunetka przysiadła na pobliskiej ławce, nie mogąc unieść tylu złych wiadomości. Sobota. Sześ
ć w szkole. Jak osoba, która nie potrafiła wysiedzieć pięciu godzin we wspomnianej placówce, miała się przestawić na brak jakichkolwiek nieobecności? To chyba jakiś absurd!
      – Lizo, dobrze się czujesz?
      – Dlaczego szesnastolatkowie nie mają prawa do zabawy w waszym kraju? Szkoła tutaj jest gorsza od więzienia! – oznajmiła z grymasem na twarzy. Była tak przejęta panującymi tutaj zasadami, że nawet nie zwróciła uwagi na przekręcenie jej imienia. Najwyraźniej Taeminowi trudno było wypowiedzieć podwójne „s”, dlatego zastępował je „z”. Co prawda imię brzmiało wtedy mniej przyzwoicie i jakoś tak ciężko, ale nastolatka najwyżej będzie musiała się pogodzić z inną wymową swojego imienia.
      – Tutaj masz siedemnaście, nie szesnaście lat. W Korei przy narodzinach dodają ci równy rok. – Poinformował z uśmiechem blondyn, siadając obok kuzynki. – Dasz radę, zobaczysz.
      Posłała towarzyszowi jedynie słaby uśmiech, ukazując przy tym, że wcale jej to nie przekonało. Prawdę powiedziawszy nigdy nie sądziła, że Korea Południowa może być tak skomplikowanym krajem. Tak bardzo różniła się od Londynu...
      Niespodziewanie jej ciało sypnął na nią jasnożółty piach, na szczęście w porę zakryła oczy. Gdy zaprzestano „bombardowania”, niepewnym, aczkolwiek gniewnym wzrokiem spojrzała w stronę sprawców całego zdarzenia. Długowłosa, szczupła szatynka, siedząca z tyłu czarnego motoru marki Hyundai, zdjęła z głowy kask, ukazując rząd śnieżnobiałych, prostych zębów. Wyglądała jak dziecko, które cieszyło się z udanego psikusa.
      Larissa od razu zauważyła, że nastolatki nie cechowały skośne oczy, jak u pozostałych mieszkańców Seulu. Miała Amerykańską urodę i z całą pewnością wredny charakterek dziewczyny z sąsiedztwa. Wystarczyło spojrzeć w te przepełnione jadem brązowe oczy, aby zrozumieć, że jest się tutaj niemile widzianym.
      Strzepnąwszy z siebie piach, który znajdował się dosłownie wszędzie, bojowo podeszła bliżej motoru, niemalże krzycząc:
      – Ślepy jesteś czy co?! Zainwestuj lepiej w okulary, a nie motor! Asshole!
      Kierowca nawet nie raczył ukazać swej twarzy, z kolei jego towarzyszka zmierzyła swoją rówieśniczkę gardzącym spojrzeniem, wybuchając po chwili śmiechem.
      – I co w tym zabawnego?!
      – Ty, moja droga. Albo raczej totalny brak gustu, którym zalatuje z końca ulicy. – Oznajmiła szorstkim tonem, wymuszając sztuczny, przesłodzony uśmieszek.
      – Och, doprawdy?! – Larissa przystąpiła kilka kroków w przód, zaciskając ręce w pięści. Normalnie podwinęłaby rękawy swojej spranej bluzy, jednakże postawiono ją w nadzwyczaj niekomfortowej sytuacji. Nigdy nie wdała się w bójkę, mając na sobie sukienkę czy jakiekolwiek dziewczęce ubranie. To pewnie dlatego, że nie pasowało do jej stylu bądź fundusze, jakimi dysponowała ich matka, nie pozwalały na ubieranie się w nieco lepsze ubrania.
      Etamin, czując narastające napięcie, pociągnął kuzynkę w stronę szkoły, znajdującej się tuż naprzeciwko. Ariadna Lawson należała do mściwych i bardzo pamiętliwych osób, dlatego najlepiej było ją po prostu olewać i nie zwracać uwagi na słowne zaczepki. Gdy ktoś nie reagował na jej drwiny, po prostu odpuszczała. Jednakże, jak było widać na załączonym obrazku - Lissa szybko dawała wytrącić się z równowagi. Taemin był pewien, że gdyby nie zareagował, rzuciłaby się na Arię z pięściami. Musiał przyznać, że nieco go to zdziwiło. Nigdy nie widział, aby dziewczyna zachowywała się jak jakiś nadpobudliwy facet, będący w stanie uderzyć każdego, kto stanął na jego drodze. Może i Londyn miał takie zwyczaje, ale tutaj takie zachowanie należało do niewłaściwych.
      – Co ty robisz?! Pokazałabym tej laluni, gdzie jej miejsce! – krzyknęła oburzona brunetka, wyrywając się z uścisku chłopaka.
      – Właśnie dlatego to robię – odparł spokojnie Tae. – To jest twój pierwszy dzień w nowej szkole. Chyba powinnaś unikać wszelakich konfliktów, by nie zwracać na siebie zbytnio uwagi i nie wylądować od razu u dyrektora, prawda?
      – To będzie bardzo trudne, biorąc pod uwagę fakt, że jednak jestem  n o w a  i mam na sobie adidasy, wołające „Daj mi jeść!”, a także ohydną, niewygodną sukienkę, która w ogóle do mnie nie pasuje! – oznajmiła kąśliwym tonem.
      Angielka była niczym wulkan, który z ledwością powstrzymywał się od całkowitego wybuchu, mogącego wywołać bardzo wiele szkód. Może i za bardzo ją ponosiło, ale nie miała zamiaru dawać sobą pomiatać komuś, kto tak naprawdę niczego o niej nie wiedział. Ba! Nikomu nie pozwoliłaby siebie obrazić! W Wielkiej Brytanii często broniła swojego honoru za pomocą pięści, dzięki czemu nikt nie odważył się powiedzieć jej czegoś prosto w twarz. Raz złamała dziewczynie nos, gdy tamta oznajmiła na forum szkoły, że widziała, jak Lisette stała pod latarnią i czekała na klientów. Larissa zawsze broniła imienia swej rodziny, choć jej matka na to nie zasługiwała. Ale kto chciałby słuchać o tym, że jego rodzicielka się prostytuuje albo widziano ją totalnie naćpaną, czy też zalaną w trupa.
      – Nie dam sobą pomiatać, Taemin! A już tym bardziej udawać grzecznej, ułożonej dziewczynki, którą wcale nie jestem! Nie prosiłam cię o opiekę, dlatego możesz sobie spokojnie iść i udawać, że mnie nie znasz. Sama również sobie poradzę.
      Nie czekając na jakąkolwiek reakcję, weszła do dużego budynku z czerwonej cegły. Zarówno zewnętrzna, jak i wewnętrzna część nie różniła się niczym od angielskiej placówki. Zwykły budynek, plastikowe ramy okien, proste schody i trzy piętra. Chociaż... szkoła w Seulu była zdecydowanie bardziej zadbana. Od razu dało się zauważyć, że uczniowie szanują wszystkie rzeczy, które się w niej znajdują. Zero popisanych ścian, ławek, zniszczonych brzydkich szafek.
      Szkoła jak szkoła, pomyślała z niesmakiem, udając, że nie widzi zainteresowania swoją osobą przez tutejszych uczniów.
      Wyciągnęła kartkę z planem zajęć, ze znużeniem czytając: „Matematyka. Sala nr 41”. Najbardziej znienawidzona przez nią lekcja. Doskonale pamiętała poprawkę z całego roku, do której w ogóle się nie uczyła. Gdyby nie litość nauczycielki, zostałaby w pierwszej liceum. Prawda była taka, że z każdym rokiem dziwiło ją otrzymywanie promocji do następnej klasy. Ogólnie nie miała bardzo złych ocen, choć praktycznie wcale się nie uczyła. Słuchanie na lekcjach wystarczało na otrzymanie oceny dopuszczającej, ale z matematyką szło jej zdecydowanie trudniej. Duże znaczenie miały również opuszczone zajęcia, które z każdym dniem narastały.
      Oczywiście nie obyło się bez rozmów z dyrektorem, wzywania Lisette (o dziwo zawsze zjawiała się na zebraniach - w dodatku trzeźwa!). Matka zawsze ją kryła i mówiła o ich trudnej sytuacji w rodzinie (pomijając informacje dotyczące swojego uzależnienia), dzięki czemu nauczyciele traktowali Larissę ulgowo. Oczywiście według nich to, że rodzic pojawia się na zebraniach, jest potwierdzeniem, iż interesuje się swoim dzieckiem i nic złego się nie dzieje.
      Co za bzdury!
      Niepewnie rozejrzała się dookoła, chcąc spytać kogoś o drogę. Dopiero teraz żałowała swoich słów skierowanych w  stronę Taemina, chociaż nie potrafiłaby ich cofnąć. Powiedziała to, co myśli, jednak gdyby nie incydent z dziewczyną na motorze, z pewnością znajdowałaby się już w klasie. W dodatku w towarzystwie.
      – Kuzynka Taemina! – przestraszona, wzdrygnęła się, czując, jak ktoś obejmuje ją ramieniem. Był to rudowłosy Koreańczyk z rozjaśnioną blond grzywą, bardziej przypominającą kolor żółty. Były ufarbowane w podobnym stylu, jak czupryna Taemina. Nieznajomy uśmiechał się do niej od ucha do ucha, jakby znali się całe życie, chodzili razem na ryby, uprawiali wspólnie poranny jogging czy co tam jeszcze.
      Wyswobodziła się z uścisku chłopaka, unosząc lewą brew ku górze. Jak miała nie zwracać na siebie uwagi, skoro nawet obcy chłopak wiedział, kim była?
      – Jestem Jonghyun, przyjaciel Tae. Ale możesz mówić na mnie Bling lub Jjong, jak wszyscy. Miło mi cię poznać, Lizo.
      – Lisso. – Poprawiła chłopaka, próbując ukryć swoje zniecierpliwienie. – Przez dwa „s”.
      – Lizzo... Li... Lizsso... – Koreańczyk łamiącym się głosem starał się poprawnie wymówić imię nowej uczennicy, jednak po wielu nieudanych próbach zrezygnował z wyraźnym niezadowoleniem na twarzy. Aż nagle uśmiech ponownie zawitał na jego twarzy i z pewnością gdyby to było możliwe - nad jego głową zabłysnęłaby żarówka. – Będę mówił po prostu „Li”, co ty na to? Prawda, że brzmi perfect, cool, fantastic?!
      Lepiej Li niż Liza, pomyślała zadowolona, posyłając chłopakowi wdzięczny uśmiech.
      – Tak więc, droga Li – zaczął ponownie Jjong, przyjaźnie spoglądając na kuzynkę swojego przyjaciela. – Pozwól, że zabiorę cię do sali, w której odbędzie się nieszczęsna lekcja matematyki. Jak ja nie znoszę tego przedmiotu! – przyznał z grymasem na twarzy. – To jest nasza klasa. Odbywają się w niej wszystkie zajęcia, prócz wychowania fizycznego, sztuk pięknych oraz dodatkowych lekcji. Możesz usiąść ze mną, Tae zajmie miejsce obok Keya. Wiedziałem, że się zgodzisz! – objął dziewczynę, nie pozwalając jej dojść do słowa. – Będziemy razem siedzieć, pożyczać sobie długopisy, ołówki... To wspaniałe, prawda, Li?
      Niebieskooka dziewczyna uniosła kąciki ust delikatnie ku górze, nie zamierzając czegokolwiek mówić. Bo niby po co, skoro Jonghyun rozmawiał za nich dwoje?
      Na pierwszy rzut oka wydał się Larissie bardzo gadatliwym, nieco głupiutkim przerośniętym dzieckiem. Swoją otwartością i niesamowitą szczerością przypominał jej czteroletniego brata, który zachowywał się niemalże identycznie.
      Tae jest spokojny, ma głowę na karku i z tego, co widzę, lubi komuś matkować. A Jjong wydaje się być jego zupełnym przeciwieństwem. Będzie ciekawie... Tylko niech mi ktoś powie, że to dziewczyny non stop nawijają, to pokażę im Jonghyuna - żywy dowód na to, że chłopcy wcale nie są lepsi!, pomyślała Lissa.
    
      – Naprawdę! Gdy ostatni raz rozmawiałem z Deppem, kazał cię pozdrowić! – odparł poważnym tonem Kibum, obdarzając Rhee Yuri promiennym uśmiechem.
      Oczywiście nigdy nie spotkał Johnny'ego Deppa, aktora grającego słynnego Jacka Sparrowa, o którym zapewne słyszał cały świat. Jednakże nie przeszkadzało mu to w wymyślaniu przeróżnych bajek, którymi bajerował dziewczyny. Ile razy wyśmiewał ich łatwowierność! Nie rozumiał, jak ktokolwiek mógł wierzyć w wszystkie brednie wypowiedziane z jego ust. Rzecz jasna nie dotyczyło to każdej dziewczyny, ale zdecydowana większość dawała się nabrać na jego niewinne kłamstewka. Takie bajerowanie z pewnością odziedziczył po swoim sześćdziesięcioośmioletnim dziadku, który pomimo swojego wieku, potrafił poderwać niemalże każdą dziewczynę. Obaj uważali to za cenny dar, mogący się zmarnować.
      Z rozmyślań wyrwała go nagła cisza, świadcząca o przybyciu dyrektora, z czym wiązały się same kłopoty.
      Zdumiony, przeniósł wzrok na mężczyznę. Dostrzegając jednak znajomą twarz, z pewnością nie należącą do dyrektora, momentalnie schował się pod ławkę. Słyszał, że w ich klasie pojawi się jakaś nowa dziewczyna, ale nigdy nie spodziewałby się akurat TEJ.
      Za jakie grzechy?!, myślał zdruzgotany, czołgając się do swojej ławki, znajdującej się na końcu sali. W jego myślach ponownie zagościła wizja wściekłej turystki, wrzucającej jego głowę do śmieci.
      Przytrzymując się krzesła, usiadł na swoim miejscu, zakrywając twarz podręcznikiem od matematyki. Ukradkiem zerkał w stronę Jonghyuna, prowadzącego dziewczynę przez ciekawskie spojrzenia klasy. Trzymał ją za rękę, jakby chcąc jej dodać otuchy. Niby nic wielkiego, a wywoływało zamieszanie.
      O, kurczaku! Dlaczego idziecie w moją stronę?!, pomyślał Key, nie wiedząc co począć, obniżył się na krześle do tego stopnia, że leżał na plecach. Odejdź zmoro nieczysta! Nie niszcz mojego daru. Proszę?
      – Key, poznaj Li. Kuzynkę Tae i naszą nową koleżankę.
      A niech to szlag!
      – Mi... miło mi. – Wyciągnął na oślep rękę w stronę dziewczyny, zmieniając swój głos na zdecydowanie niższy. Brzmiał jak u jakiegoś zachrypniętego staruszka.
      Larissa jednak od razu rozpoznała tę brązową czuprynę, wychylającą się znad książki.
      Nie zwracając uwagi na zainteresowanie ze strony uczniów czy też szepty, których z całą pewnością była głównym tematem, uniosła podręcznik ku górze, posyłając zszokowanemu chłopakowi promienny uśmiech.
      – Jak to cudownie móc cię znowu zobaczyć! – powiedziała na tyle głośno, by wszyscy dookoła usłyszeli. – Ach, nie musisz się krępować. Wszystko co się wydarzyło wczorajszego dnia, pozostanie naszą słodką tajemnicą – puściwszy w jego stronę oczko, zajęła miejsce tuż przed nim.
      Ciekawość wszystkich zebranych sięgnęła zenitu, co można było wywnioskować po wytrzeszczonych oczach. O to właśnie jej chodziło. Jeśli już musiała być tematem głównych plotek - należało podsycić fantazję swoich rówieśników.
      Może tajemnicza relacja z Kim Kibumem odciągnie uwagę od jej źle dobranego stroju? Zawsze warto spróbować.
      Jonghyun, równie zaskoczony co reszta, przysiadł obok brunetki, uważnie patrząc to na nią, to na swojego przyjaciela. Niestety, nie dało mu to nic do myślenia.
      – Widzę, że nasza nowa koleżanka już pierwszego dnia próbuje zwrócić na siebie uwagę. Albo odwrócić ją od swojego żałosnego stroju. Jak kto woli – w klasie dało się usłyszeć gardzący ton Ariadny, która śledziła całą sytuację, stojąc przy drzwiach. Postąpiła kilka kroków naprzód, zajmując miejsce na środku niewielkiej jasnożółtej sali.
      Lanfang od razu wyczuła napiętą atmosferę oraz zauważyła spojrzenia mówiące: „Odpowie coś, czy się boi?”, „Może zaraz się rozbeczy i ucieknie?”, „Wygląda na groźną. Chyba zaraz jej przywali!”. Ostatnia opcja najbardziej jej pasowała, jednakże zauważając kuzyna wchodzącego do klasy, momentalnie odrzuciła myśl o bójce. Nie miała wątpliwości co do tego, że Aria nieźle by oberwała, ale postanowiła odpuścić rękoczyny. Przynajmniej na dzień dzisiejszy.
      – To nie ja udaję lodowatą księżniczkę, bojącą się o to, że przez kogoś spadnie jej korona z głowy – rzuciła Lanfang zaczepnym tonem. – Więcej wiary w siebie, mniej strachu, a będą jeszcze z ciebie ludzie.
      Niedowierzanie.
      Chichoty.
      Zdumione spojrzenia.
      Aż w końcu głos jakiegoś chłopaka, siedzącego na początku sali:
      – Jeden zero dla nowej. Królowej lodu najwyraźniej język się roztopił.
      Lawson z oburzeniem zajęła miejsce w swojej ławce, krzycząc, że to jeszcze nie koniec. Aria była postrzegana JAKO wredna, mściwa osóbka, choć zapewne w głębi duszy była dobrą dziewczyną. Niestety, nikt nie zasłużył na to, by ujrzeć tę lepszą stronę klasowej diwy.
      Lissa z kolei z zainteresowaniem spojrzała w stronę czarnowłosego chłopaka, zwróconego do niej tyłem. Siedział w trzeciej ławce, w rzędzie pod oknem. Nie uraczył jej ani jednym spojrzeniem, co było dla niej nie do pomyślenia. Po co w ogóle się odezwał, skoro nie jest niczym zainteresowany?
      – Kto to? – zwróciła się w końcu do Jjonga, nie mogąc dłużej powstrzymać swojej ciekawości.
      Chłopak chwilę przyjrzał się znajomej sylwetce, po czym odpowiedział obojętnym tonem:
      – To Xiah Nichkhun, ale mówią na niego Nick. Gra w kapeli. Jest uważany za największe ciacho w szkole, z czym absolutnie w świecie się nie zgadzam – celowo zaakcentował dwa ostatnie słowa. – Najdziwniejsze jest jednak to, że nasz piosenkarz prawdopodobnie nigdy nie był na randce, a jedyną dziewczyną, jaką można zauważyć w jego towarzystwie jest Sunny. Przyjaźnią się. – Ruchem głowy wskazał na krótkowłosą, chudziutką dziewczynę, siedzącą po lewej stronie Nichkhuna. – Podejrzewamy z Kimem, że jest gejem – dodał całkowicie poważnym tonem.
      – Gej, czy nie. Ale z pewnością nie przystojniejszy ode mnie! – dołączył się do rozmowy Kibum, spoglądając na swojego „rywala” gniewnym wzrokiem. – Ja nie wiem, gdzie te dziewczyny mają oczy.
      Na miejscu, pomyślała Lanfang, posyłając brunetowi rozbawione spojrzenie.
      Ten natychmiast schował głowę za podręcznikiem, nie chcąc utrzymywać z nią jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego. Wyglądał jak obrażone dziecko, czekające na jakieś łakocie, które by go udobruchały. Lissie podobało się drażnienie Kibuma. Przez jej głowę przeszła nawet myśl, że jeśli zostanie przyjęta do ich paczki, ten chłopak nie będzie miał z nią łatwego życia.
      No cóż, bywa. Niektórzy we krwi mają dar do denerwowania innych ludzi. Drudzy odziedziczają tak zwaną „głupotę”, którą można podzielić na tą pozytywną i negatywną. A trzecich cechuje nieśmiałość, spokój ducha.
      Równowaga w świecie musi być utrzymana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz