Rozdział 7:


       – Aish! Mały – Daesung z grymasem zwrócił się w stronę samotnie bawiącego się ośmiolatka, odkładając komórkę na drewnianą półkę – czy ta twoja siostra musi już pierwszego dnia sprawiać problemy? To u niej normalne?
      – Wcale nie! Lissa jest najwspanialszą siostrą pod słońcem, zawsze staje w mojej obronie, nawet, gdy to ja coś nabroję! – odparł stanowczo Tyler, gniewnie spoglądając w stronę Chińczyka. – Nawet mama nie poświęca mi tyle uwagi, co ona! Mógłby wujek nie patrzeć na nią, jak na jakiegoś łobuza.
      Mężczyzna zaskoczony słowami chłopczyka, uważnie przyjrzał się jego twarzy. Gdyby spojrzenia zabijały, leżałby w tej chwili trupem albo wił się w przedśmiertnych męczarniach na podłodze. Musiał przyznać, że jak na osiem lat to dziecko miało niesamowity sposób wypowiadania się. W dodatku bronił swej starszej siostry, ukazując przy tym jej wierne oddanie.
      – Wygadany jesteś. – Odparł, mrużąc groźnie brwi. – Skoro jest taka wspaniała, to dlaczego dała się zamknąć w szkole? W dodatku znajduje się tam sam na sam z chłopakiem?
      – Lissa zamknięta w szkole? – blondyn uważnie przeanalizował słowa wuja, by po chwili krzyknąć z podekscytowaniem: – Trzeba ją ratować! Go, go, Power Rangers!
       Daesung jedynie pokręcił z rozbawieniem głową, ubierając chłopczyka w ciepłą, zimową kurtkę, którą zakupił w drodze powrotnej. Wobec Tylera nie potrafił być oschły. A to wszystko przez ten dziecięcy urok i niezamykające się usta. Nie zmieniało to jednak faktu, że musiał się starać, aby mały zbytnio się do niego nie przywiązał.
      Dostrzegając na dworze syna sąsiadów, pociągnął czterolatka na zewnątrz.
      – Nichkhun! Poczekaj chwilę!
      Siedemnastolatek, słysząc swoje imię, zatrzymał się, patrząc z zaskoczeniem w stronę biegnącego mężczyzny. Dostrzegając z tyłu włóczącego się chłopczyka, nie mógł powstrzymać się od obdarzenia go rozbawionym uśmiechem.
       – Nick, czy ja mogę powierzyć ci bardzo, ale to bardzo ważne zadanie? – Daesung, dostrzegając niepewne aczkolwiek twierdzące skinięcie głowy, podał nastolatkowi klucze ze szkoły, mówiąc: – Otóż w szkole zostało zamkniętych dwóch uczniów, w tym Larissa. Ja nie bardzo mogę teraz wyjść, czy mógłbym na ciebie liczyć?
      – Ja też idę ratować Lissę! – odrzekł stanowczo Tyler w swoim ojczystym języku, mrużąc gniewnie brwi.
      Szatyn z wymuszonym uśmiechem wziął do ręki klucze, niepewnie patrząc w stronę dziecka, którym musiał się zająć. Normalnie powiedziałby, co myśli o takim wykorzystywaniu ludzi, jednakże wolał nie wdawać się w dyskusje z nauczycielem od angielskiego. A tak zawsze może otrzymać jakąś nagrodę za pomoc. Owa myśl niestety nie potrafiła podnieść go na duchu, tym bardziej, że nie miał doświadczenia z dziećmi i zawsze ich unikał, twierdząc, że to „małe szkodniki”. W dodatku musiał pomóc jego kochanej, nie potrafiącej docenić czyjejś pomocy, siostrzyczki.
      Ta dziewucha!, pomyślał, ruszając przed siebie z gniewną miną.
      – Hey, buddy! Wait for me!
      – Hurry up and don't whine! – odparł szorstko w ojczystym języku chłopca, rzucając w jego stronę podirytowane spojrzenie. Z angielskiego był całkiem dobry, dlatego porozumienie się z obcokrajowcem nie stanowiło dla niego większego problemu.
      Daesung zdążył się już ulotnić, czując wyraźną satysfakcję z pozbycia się na chwilę ciekawskiego ośmiolatka, w obecnej chwili spoglądającego w jego stronę z gniewnie przymrużonymi brwiami. Pomijając duże błękitne oczy, wyglądem w ogóle nie przypominał swojej starszej siostry.
      Nie minęła chwila, gdy poczuł na plecach uderzenie kulki śnieżnej. Odwróciwszy się w stronę chłopca, chcąc skarcić go za niegrzeczne zachowanie, gdy usłyszał pouczenie:
      – Jeżeli nie chcesz, żebym się zgubił, musisz dać mi rękę. Inaczej Lissa się z tobą rozprawi, a wujek się rozgniewa.
      Nie do wiary!,  Nichkhun powstrzymał się od wypowiedzenia komentarza na głos, złapał Tylera za rękę, kierując go przed siebie.

      Larissa Lanfang, zderzywszy się ze ścianą, wyrzuciła z siebie wiązankę wyrazów powszechnie uznawanych za niecenzuralne, gratulując swojemu towarzyszowi szczęścia. Gdyby nie fakt, iż otaczała ją zupełna ciemność, przez którą czuła się jak ślepy kret, i panowała absolutna cisza, przerywana przez ostrożnie stawiane kroki, Jonghyun musiałby błagać o litość.
      – Może poświecę trochę komórką? Szybciej znajdziemy jakiś włącznik do światła, a ty nie rozwalisz sobie głowy...
      – Niech mnie ktoś trzyma, bo go uduszę!
      Brunetka zacisnęła pięści, próbując policzyć w myślach do dziesięciu. Od kilku dobrych minut znajdowała się zamknięta bez światła w szkole. Ciepła czekolada stojąca gdzieś na ławce zdążyła już wystygnąć, a szanowny Jjong dopiero teraz przypomniał sobie o czymś takim, jak telefon komórkowy. Oczywiście, gdyby sama jakąś posiadała, już dawno by jej użyła. Jednakże jej komórka została sprzedana jednemu z londyńskich paserów, by choć na kilka dni mieć pieniądze na jedzenie dla siebie i Tylera.
      – Ale po co te nerwy? – Koreańczyk poświecił telefonem na swoją twarz, z której emanował stoicki spokój.
      Zachowywał się tak, jakby nic takiego się nie stało, a zamykanie uczniów w szkole - bez wcześniejszego jej sprawdzenia - było najnormalniejszą rzeczą na świecie.
      – Przecież wiesz, że chciałem dobrze – kontynuował, tym razem z miną zbitego psiaka – To nie moja wina, że w tej placówce pracują takie niewykwalifikowane osoby. Li, nie złość się na mnie, tylko na nich!
      Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, w pomieszczeniu zapanowała jasność, na chwilę porażając ją blaskiem. Mogąc spokojnie już otworzyć powieki, zdezorientowana zerknęła w stronę rówieśnika, stojącego w tym samym miejscu co wcześniej - obok zielonych drzwi męskiej szatni. Obok nie znajdował się żaden włącznik, więc jakim cudem...
      – To pewnie profesor Lanfang – oznajmił Jonghyun z wyraźnym zadowoleniem. – Dzwoniłem do niego...
      – Dzwoniłeś?! – rzuciła zdenerwowanym, pełnym niedowierzania spojrzeniem, krzyżując przy tym dłonie. – I nie mogłeś mi o tym wcześniej powiedzieć? Nie wspominając już o poświeceniu tym cholernym telefonem, by nie siedzieć w całkowitej ciemności?! Nie wierzę!
      Kan spuścił głowę, chowając komórkę do kieszeni swoich ulubionych, spranych dżinsów w kolorze ciemnoniebieskim. Był całkowicie przekonany, że gdyby istniała taka możliwość, z oczu Li wyskoczyłyby pioruny, skazując go na natychmiastową śmierć. W życiu nie widział tak zdenerwowanej osoby; przynajmniej nie z jego powodu. A prawda była taka, że miał nadzieję, iż Angielka boi się ciemności, dzięki czemu mógłby ją wesprzeć na duchu i pokazać, że chce być jej przyjacielem. Tymczasem okazuje się, że tylko ją nieźle wkurzył i wyszedł na totalnego głupka. Nieumyślnie, ale jednak.
      – Lissa! Przybyliśmy na ratunek! Już się nie musisz bać!
      Siedemnastolatka odwróciła się w stronę biegnącego Tylera i postaci idącej w ślimaczym tempie tuż za nim. Czuła się jak w jakiejś tandetnej ukrytej kamerze, mającej na celu zrobić z człowieka totalnego kretyna.
      Przykucnąwszy, posłała ośmiolatkowi pytające spojrzenie, na co ten od razu odparł:
      – Wujek powiedział, że potrzebujesz pomocy. Zlecił to temu gburowi, więc musiałem przyjść z nim.
      – Ja ci dam zaraz gbura!
      Tyler dostrzegając mordercze spojrzenie Nichkhuna, momentalnie przeniósł wzrok na nieznajomego chłopaka, który stał tuż obok. Zmierzył go uważnym wzrokiem od góry do dołu, po czym spytał:
      – What kind of Chicken?
      Lanfang wędrując za spojrzeniem brata, zaśmiała się pod nosem, na co Jonghyun zareagował niezadowoloną miną. Nie trudno było mu się domyślić, że chodziło o niego.
      Przybierając na twarz uśmiech ze względu na to, że miał do czynienia z dzieckiem, powiedział:
     – Nie jestem żadnym kurczakiem. Nazywam się Jonghyun.
     – Dlaczego on ma żółte włosy? – chłopiec posłał siostrze uważne spojrzenie, nie rozumiejąc ani słowa, które wypowiedział sam zainteresowany. Postanowił najnormalniej w świecie go zignorować. – Wygląda jak kurczak, w dodatku duży i śmieszny.
      Że też wcześniej nie zauważyłem tego podobieństwa, przeszło przez myśl Nichkhunowi, który stłumił w sobie śmiech. Może mógłbym polubić tego dzieciaka.
      Li, biorąc ośmiolatka za rękę, poprosiła, by się uspokoił. Blingowi z kolei wmówiła, że brat wcale nie miał na myśli jego i chodziło o to, iż Tyler miał ochotę na kurczaka. Najwyraźniej nie dopuszczała do siebie myśli, że Xiah może znać język angielski. A on nie zamierzał wyprowadzać jej z błędu, twierdząc, że może to być ciekawe doświadczenie. Być może Larissa Lanfang miała we krwi wykręcanie kota ogonem. Nie jemu było to jednak oceniać - w końcu wcale jej nie znał. Nie odczuwał również wewnętrznej potrzeby, by to zmienić i dopuścić dziewczynę na listę swoich znajomych, w której znajdowali się naprawdę nieliczni.
      – Możecie już iść? Chciałbym zamknąć szkołę i wreszcie wrócić do domu. Już i tak mam zmarnowane popołudnie – spytał w końcu, ze zniecierpliwieniem ukazując pojedynczy klucz, który został mu niedawno wręczony.
      To oczywiste, że ktoś tak popularny, a zarazem zadufany w sobie nie pomógłby komuś z własnej woli. Tym bardziej, gdy ten „ktoś” nie cieszył się uznaniem ze strony rówieśników i ich wspólne widywanie nie byłoby mile widziane. Mimo to, Larissa cieszyła się, że mogła już wrócić do „domu” i odpocząć. Pierwszy dzień w nowej szkole okazał się bardzo trudny. Gdyby nie fakt, iż odwołano pozostałe lekcje ze względu na nagły spadły śnieg, z pewnością uciekłaby z kilku lekcji.
      – Wybacz, że wykorzystano cię do takiego trudnego zadania. To się więcej nie powtórzy, już ja tego dopilnuję – oznajmiła z nutką ironii, dzielnie wytrzymując spojrzenie czarnych, lśniących niczym tysiące gwiazd oczu. – Tyler, Bling, chodźmy. Nie marnujmy czasu „gwieździe”.
      Kun prychnął pod nosem, zdumiony zachowaniem Angielki. Musiał znieść towarzystwo jej dociekliwego brata, marznąc na dworze – podczas gdy normalnie siedziałby w domu, czując przyjemne ciepło, pogrywając na swej ukochanej gitarze. W zamian nie otrzymał nawet słowa „dziękuję”.
      Co za dziewczyna!, pomyślał, z oburzeniem kierując się w stronę wyjścia. Musiał tak stać już dłuższą chwilę, gdyż nie zauważył śladu trójki, która poszła już wcześniej.
      Tyler, dotrzymując kroku swej siedemnastoletniej siostrze, uważnie przysłuchiwał się jej nerwowym słowom, wypowiadanym w stronę przewyższającego ją o głowę Koreańczyka. Jej twarz zawsze robiła się czerwona, gdy zaczynała się złościć, jednakże w obecnej chwili wyglądała jak nadmuchany balon wspomnianej barwy, który za moment ma pęknąć. Zrozumiał jedynie słowo „głupek”, wypowiedziane w języku angielskim. Pozostałe stanowiły dla niego czarną magię, jednakże sądząc po zbitej minie „kurczaka”, była to treść dozwolona powyżej lat czterech. A może nawet i szesnastu.
      – Lissa, a kiedy mama przyjedzie? Miała przyjechać wczoraj.
      Nastolatka oszołomiona pytaniem brata, momentalnie się uciszyła. Wiedziała, że Tyler będzie pytał o Lisette, jednakże nie przeczuwała, że stanie się to w tak najmniej oczekiwanym momencie. W dodatku przy Jonghyunie, którego mina ukazywała zdezorientowanie. Posyłając w jego stronę zdenerwowany uśmiech, przykucnęła obok brata, mówiąc niemal niedosłyszalnie:
      – Przyjedzie. Nie pytaj więcej, kiedy, bo nie wiem. Ma kilka spraw do załatwienia, dobrze?
      Blondyn wyczuł, że siostra coś przed nim ukrywa, jednakże nie zamierzał teraz wszczynać dyskusji. Czyżby Lissa nie chciała rozmawiać przy Jonghyunie? Tyler może i miał swoje cztery lata, ale potrafił stwierdzić, kiedy coś wolno, a kiedy nie.

      Słońce leniwie chowało się za koronami drzew, pozwalając dobiec kolejnemu dniowi do końca. W tradycyjnych koreańskich domach czy też zwykłych budynkach nie paliły się już światła, pokazując, że mieszkańcy dobrowolnie oddali się w ramiona Morfeusza. Tylko gdzieniegdzie jakiś pokój niewyraźnym światełkiem ukazywał ślady życia.
      Dobiegała północ, gdy siedemnastoletnia brunetka leżała na podłodze, opatulona ciepłym kocem, tuż obok ośmiolatka, pogrążonego w głębokim śnie. Dzięki podłogowemu ogrzewaniu, można było zapomnieć o panującym na zewnątrz chłodzie. Stojąca nieopodal lampka nocna, przypominająca pomarańczową kulę, pozwalała przyjrzeć się spokojnej, anielskiej twarzy chłopca, na której widniał delikatny uśmiech. W pomieszczeniu służącym obecnie za ich pokój znajdowało się jeszcze pojedyncze, duże okno, w których wywieszone były białe papirusy z koreańskimi literami, które w przekładzie znaczyły „miłość” i „pokój”. Po przeciwnej stronie w rogu Larissa mogła zobaczyć białą doniczkę z drzewem pozbawionym jakichkolwiek liści, czerwone szafki, przymocowane do ściany, służące za garderobę, niewielkie biurko, wiszące nad ziemią, białe krzesło oraz niziutka półka nocna, na której znajdowało się zdjęcie jakiejś kobiety. Niby nic takiego, ale wystrój był naprawdę ładny. Orientalny.
      Larissa pomimo chwilowego poczucia bezpieczeństwa wiedziała, że kiedyś ten stan minie. Życie przyniosło jej zbyt wiele rozczarowań, by mogła uwierzyć, że wszystko się ułoży. Zawsze pojawiają się jakieś komplikacje.
      Jednak tym razem mogła sprawić kłopoty nie tylko sobie, ale i ojcu, który przyjął ich pod swój dach nielegalnie. W każdej chwili ktoś mógł się o tym dowiedzieć i zniszczyć mu życie. Z pewnością o tym myślał. Zawahał się, ale ostatecznie pozwolił im zostać. A Lisette? Co robiła w obecnej chwili? Zgłosiła ich zaginięcie na policję? Gdyby to zrobiła, wyszłoby na jaw, jaka z niej była matka. Mogłaby też zostać zatrzymana za posiadanie narkotyków. Z pewnością nie odważyłaby się na tak poważny wyczyn. Była tchórzem!
      Lecz czy tęskni? Czy zdaje sobie sprawę z tego, że Tyler cały czas o nią pyta?
      Lanfang nie potrafiła uwolnić się od myśli, związanych z jej matką. Pragnęła z nią porozmawiać, powiedzieć, że z nimi wszystko w porządku.
      Czy to miało dla niej w ogóle jakiekolwiek znaczenie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz