Chłodny wiatr smagał Larissę w twarz, rozwiewając
jej gęste, ciemnobrązowe loki na wszystkie strony. Krótka, szaro-różowa
spódniczka w kratkę delikatnie unosiła się ku górze, uwydatniając zgrabne,
szczupłe nogi okryte czarnymi rajtuzami.
Dziewczyna jeszcze raz przyjrzała
się strojowi, który miał służyć za szkolny mundurek. Jasnobrązowa, ciepła
marynarka, biała koszula pod spodem oraz duża kokarda tego samego wzoru, co
spódniczka. Jedynie obuwie stanowiło wybór indywidualny. Dodatkowo otrzymała
jeszcze ciepłe podkolanówki o ciemnoszarej barwie oraz koszulę z krótkim
rękawem i kamizelkę uderzająco podobną do ciepłej marynarki.
Lissa dowiedziała się, że mundurki
byłyby na początku roku, jednak firma, która miała się nimi zająć nie wywiązała
się z umowy i dyrektor musiał szukać kogoś innego. Podobno wcześniejsze
mundurki w ogóle mu się nie podobały i, aby zażegnać panowanie dawnego
dyrektora, postanowił zacząć od wyglądu uczniów. Nie jej było to oceniać, choć
zdecydowanie lepiej czuła się w swoich ubraniach, a spódniczka sprawiała, iż
czuła się nieco skrępowana.
Przycisnęła dłońmi spódniczkę, z
marszczonymi brwiami wyczekując, aż wiatr nieco się uspokoi. Stała naprzeciwko
zaśnieżonych poręczy, bez celu wpatrując się w duży dąb, stojący naprzeciwko.
Uwielbiała szkolne korytarze, które znajdowały się pod gołym niebem. Dzięki nim
również można było dotrzeć do odpowiednich klas, przy okazji zaczerpując
świeżego powietrza. Li uwielbiała samotnie się po nich przechadzać, błądząc
myślami wokół Lisette. Minęło sporo czasu, odkąd znajdowała się w Korei, a
poczucie winy zamiast zanikać, objawiała się ze zdwojoną siłą. Musiała
zadzwonić do rodzicielki, by powiadomić ją, że była z Tylerem bezpieczni i są
szczęśliwi. Dopiero wtedy będzie mogła przestać obwiniać się o to, że Lisette
mogła umierać ze strachu, nie mając pojęcia, co stało się z jej dziećmi. Nie
chciała jej na to skazywać, choć byłoby to w pełni zasłużone.
Westchnęła, kierując wzrok w
stronę nadchodzących kroków. Ujrzała grupkę, składającą się z sześciu Koreanek,
zmierzających w jej stronę. Myślała, że się zatrzymają, ale te przeszły tylko
obok, obdarzając gardzącymi spojrzeniami i rzucając w jej stronę obelgi,
których nie potrafiła do końca zrozumieć. Niestety nie nauczyła się
perfekcyjnie koreańskiego w indywidualnym zakresie. Zawsze znalazło się coś,
czego nie znała i wypytywała przyjaciół o jakieś pojedyncze słówka, czy też
zdania. Gdyby tylko wiedziała, co takiego zostało wypowiedziane w jej stronę -
nie wahałaby się przed wszczęciem kłótni, jednak w takiej sytuacji pozostawała
neutralna. Nie chciała zrzucać na siebie kłopotów, które odbiłyby się nie tylko
na Daesungu, ale i Tylerze. Jeśli chciała tu zostać, musiała zmienić
niekoniecznie dobre nawyki.
– Nie do twarzy ci w tym mundurku
– usłyszała spokojny, nieprzyjemny głos Ariadny, która stanęła obok, krzyżując
dłonie na piersiach i z denerwującym uśmieszkiem wpatrując się przed siebie. –
Jest dla ciebie zdecydowanie zbyt elegancki.
Angielka prychnęła, z
podirytowaniem patrząc na kremową, ładną twarz dziewczyny. Od samego początku
wiedziała, że jej nagła przemiana była jedynie grą, która miała ją dokądś
zaprowadzić. Udawała przed Kibumem kogoś zupełnie innego, robiąc mu złudną
nadzieję.
– Zostaw Kima w spokoju i przestań
igrać z jego uczuciami – odparła szorstko Li, ignorując słowa dziewczyny. – Po
co to wszystko? Jeśli szukasz zabaweczki, idź do sklepu za rogiem. Tam jest ich
pełno, a od mojego przyjaciela trzymaj się z daleka.
– Nie zrobię tego – oznajmiła
spokojnie, a na jej twarzy wtargnął tajemniczy uśmiech. – Nie powstrzymasz
mnie, Lanfang. Ja zawsze dostaje to, czego pragnę. Zapamiętaj to sobie.
– Po co to wszystko?! – Lissa
zatrzymała rówieśniczkę w drodze, zaciskając dłoń na jej nadgarstku. – Co
chcesz osiągnąć poprzez ranienie Kibuma? Uważasz, że to fair pogrywać z czyimiś
uczuciami?!
– Za wszystkim stoi jakiś powód. Postępuje
w ten sposób, ponieważ to jedyne wyjście, jakie mi pozostało, a ty nie jesteś w
stanie mi przeszkodzić – odpowiedziała, spokojnie wyswobadzając się z uścisku Angielki.
– Nie ważne, co zrobisz, Key ci nie uwierzy. Tak działa ślepe zauroczenie. Ale
w odpowiednim czasie to się skończy, a on zapomni. Takie jest życie.
– Za kogo ty się do cholery masz?!
– Larissa ścisnęła mocniej dłoń na ramieniu dziewczyny, z ledwością
powstrzymując się od szarpnięcia jej za włosy. – Zostaw Kibuma w spokoju,
słyszysz?!
– Lepiej zajmij się tajemnicą,
której tak bardzo nie chcesz ujawniać – odparła, wywołując w Angielce
zdumienie. Choć starała się nie okazywać emocji, jej błękitne oczy wszystko
zdradzały. Ariadna delikatnie zdjęła jej dłoń z ramienia i podążyła przed
siebie, schodami w górę.
Li stała w tym samym miejscu, z
niedowierzaniem patrząc na oddalającą się sylwetkę. Czuła, że Lawson dążyła do
tego, by odkryć coś, co mogłoby ją zniszczyć. Upokorzyć. Sprawić, że wszyscy
przyjaciele odwróciliby się do niej plecami.
Nie znała jednak powodu takiego
postępowania. Motywu, który mógłby kierować Arię do takich czynów…
Jedyne, co pozostało Lanfang to
mieć się na baczności. I udowodnienie Kimbumowi, że był zbyt zaślepiony, by
zauważyć, w jaki sposób go wykorzystywano. Wiedziała, że tak czy siak poczuje
rozczarowanie, ból, ale nie mogła na to nic poradzić, dopóki on sam nie
zrozumie, jaki błąd popełnił.
Larissa posłała niespokojne
spojrzenie w stronę ojca, która przypatrywał jej się zza biurka obszernej
klasy. Lekcje się skończyły, jednak ona musiała zostać w pomieszczeniu. Mina
Daesunga wyraźnie dawała jej do zrozumienia, że coś się stało. Nie była do
końca pewna, czy chce usłyszeć, o co chodziło.
– Dzwoniła Lisette – zaczął
mężczyzna, wbijając wzrok w książkę do nauki języka angielskiego. – Wie, gdzie
jesteście i przyjedzie najpóźniej jutro wieczorem. Sam przesłałem jej pieniądze
na konto, by kupiła bilet.
– CO ZROBIŁEŚ?! – brunetka z niedowierzaniem
patrzyła na Chińczyka, a w jej błękitnych oczach zalśniły łzy. Czuła, jak ręce
drżą jej z zdenerwowania, a serce pęka w pół, zadając jej ogromny ból. Nie
mogła… Nie chciała uwierzyć w słowa Daesunga. Obiecywał, że zajmie się nią i
Tylerem, dopóki będzie przestrzegała jego reguł. Robiła wszystko, co w jej
mocy. Uspokoiła swój temperament i wybuchowość, by nie wracać do Londynu. I
wcale nie miała na myśli siebie, a dobro młodszego brata. To dla niego
zdecydowała się na ucieczkę. Pragnęła, by miał lepsze dzieciństwo, niż ona. W
Korei, Tyler stał się szczęśliwszym chłopcem. Pełnym energii, z uśmiechem na
twarzy. Czasami chodził smutny, gdy tęsknił za rodzicielką, ale życie bez niej
było lepsze. Zero imprez, alkoholu, narkotyków… – D-dlaczego? Myślałam, że nam
pomożesz… Że mogę ci zaufać!
– Wiem, jak boli utrata dziecka.
Lisette zasługiwała na prawdę. Jestem pewien, że teraz wszystko się zmieni. Że
twoja mama w końcu zrozumiała swoje błędy i się zmieni. Wierzę…
– Nienawidzę cię! Naprawdę cię
nienawidzę!
♪
Wybiegła, nie odwracając się za
siebie. Słone łzy spływały po jej bladych policzkach, a myśli wracały
wspomnieniami do wszystkiego, co wydarzyło się, gdy mieszkała z Lisette. Do
każdej pojedynczej chwili, która zagnieździła się w jej głowie niczym trująca
substancja, która nigdy nie opuści ciała. Aż do śmierci.
Biegła przed siebie, nie zwracając
uwagi na to, że ktoś nawołuje jej imię. Słyszała szybkie kroki za plecami, ale
nie zamierzała się zatrzymać. Nie chciała, by ktoś ją teraz widział. I chociaż
potrzebowała czyjegoś ramienia, wsparcia… wolała pozostać sama ze swoim
smutkiem. Zawsze tak było, dlaczego więc miałoby to się zmienić? Jeszcze nigdy
nie posiadała osoby, której naprawdę by na niej zależało. Była tylko ona,
problemy i smutek, który wypełniał całą jej duszę.
– Li, proszę! Zatrzymaj się!
Poczuła, jak czyjaś dłoń zacieśnia
się na jej dłoni i przyciąga bliżej siebie. Wyrywała się przez długą chwilę,
ale silne, męskie ramiona przyjmowały każdy jej cios, nie zwalniając uścisku
ani trochę. Delikatna woń przyjemnych perfum koiła zmysły, a ciepło drugiego
ciała pozwalała na uspokojenie myśli i odrzucenie strachu. W końcu zrezygnowała
z walki, pozwalając chłopakowi, by był przy niej. Po raz pierwszy pozwoliła, by
ktoś widział ją w takim stanie.
Po raz pierwszy poczuła, że komuś
na niej zależało. Nie mogła tylko uwierzyć, że osobą, która za nią pobiegła był
właśnie on.
Zacisnęła dłonie na miękkiej
bluzie, wypłakując się na ramieniu rówieśnika. Delikatnie gładził jej
ciemnobrązowe włosy, o nic nie pytając. Po prostu był przy niej, nie oczekując
żadnych wyjaśnień. Nie naciskał, by powiedziała cokolwiek. Zdradziła powód smutku, jaki zagnieździł się
w jej sercu. Jakby bez tego wiedział, co czuła i jaka naprawdę była.
Jakby znał ją jak nikt inny.
– D-dlaczego? – łkała, nie
rozumiejąc obecności chłopaka. Spojrzała na jego spokojną twarz, a w czarnych
niczym noc tęczówkach ujrzała świecące iskierki. Patrzył na nią z taką
czułością… Rozpalał lód, który zagnieździł się w jej sercu bardzo dawno temu.
Sprawiał, że na nowo czuło ciepło, o jakim zdążyło już zapomnieć.
– Nie jesteś sama, Li. Nigdy już
nie będziesz, dlatego chcę, byś wiedziała, że jestem tu. I zawsze stanę po
twojej stronie, bez względu na wszystko. Jonghyun, Soonkyu, Taemin, Key…
wszyscy jesteśmy twoimi przyjaciółmi. Dlatego pozwól nam przy tobie być i
otwórz przed nami swoje serce. Musisz nam zaufać. Wtedy będzie ci łatwiej,
zobaczysz.
Nichkhun pogładził jej delikatny
policzek, ścierając z niego krystaliczną ciecz. Nie odrywał wzrok od tych
dużych, niebiańskich oczu, a serce wybijało znany tylko sobie rytm. Gdy
widział, jak Larissa wybiega zapłakana ze szkoły, musiał za nią pobiec. Nogi
same ruszyły w jej kierunku, a serce cisnęło się do gardła na myśl o tym, jak
ogromny towarzyszył jej smutek. Zdawał sobie sprawę z tego, co to oznaczało. I
choć z początku chciał uciec od tego uczucia, dziś chciał być jak najbliżej
niego.
Jak najbliżej Larissy.
Nachylił się, by złożyć na
malinowych ustach dziewczyny delikatny pocałunek. Zdawał sobie sprawę, że to
nie był ani odpowiedni czas, ani miejsce, jednak nie potrafił się powstrzymać.
Chęć pocałowania jej stała się najsilniejsza z wszystkich uczuć, jakie nim
kierowały.
Zaskoczony poczuł, jak usta
brunetki rozchylają się, oddając czuły gest. Przymknął powieki, oddając się
chwili, która mogłaby trwać wiecznie.
Chwili, w której ich serca biły w tym samym rytmie, tylko dla siebie.
Chwili, w której zakochali się bezpowrotnie.
Key oszołomiony wpatrywał się w
parę, nie potrafiąc pogodzić się z tym, czego przez przypadek się dowiedział.
Był świadkiem rozmowy Li z Daesungiem zupełnie przez przypadek. Chciał się
tylko zapytać, czy ma poczekać na przyjaciółkę przed budynkiem szkoły. Słysząc
jednak przez lekko uchylone drzwi, schował się w kącie, nie wierząc, że Lanfang
tak bardzo wszystkich oszukała. Razem z Daesungiem wymyślili kłamstwo o śmierci
jej rodziców, a prawda była taka, że uciekła od własnej matki. Znajdowała się
tutaj niezgodnie z prawem.
Nie to było jednak najgorsze.
Najgorszy był fakt, iż okłamywała
jego i pozostałych przyjaciół, którzy naprawdę chcieli, by nie czuła się
samotna. A mimo to nie zaufała żadnemu z nich. Jakby na to nie zasługiwali.
Spuścił głowę, powstrzymując się
od przerwania Nichkhunowi i Lissie, i powolnym krokiem ruszył przez wąską
ścieżkę. Biały puch topniał pod wpływem dodatniej temperatury, odbierając
miejscu szczególnego uroku. Tego dnia jak gdyby nic nie było już takie samo.
Kibum chcąc zapomnieć o zdradzie
Lanfang, postanowił pojechać do Ariadny i zabić czas podczas wspólnego pikniku.
W obecnej chwili była jedyną osobą, którą chciał zobaczyć.
Naprawdę zależało mu na Arii
Lawson. Odkąd otwarcie się do tego przyznał, przyjaciele odsunęli się na bok,
na każdym kroku powtarzając, jaki był ślepy i głupi, wierząc w nagłą przemianę
tej dziewczyny.
Może i mieli rację, ale nie
zamierzał kierować się innymi, a głosem własnego serca. Nawet jeśli miał poczuć
rozczarowanie. Zawsze wierzył w ludzi i choć przeważnie źle na tym wychodził,
nigdy tego nie zaprzestał. Czym byłby człowiek bez wiary? Marnym pionkiem w
grze, jaka nie przyniosłaby mu żadnej satysfakcji.
To, co zrobiła Larissa, od początku było niewłaściwe, ale nietrudno było się domyślić zdemaskowania. Szkoda, że Key dowiedział się o tym w tak, a nie inny sposób, tym samym niszcząc sobie psychicznie możliwość na przyjęcie innego wyjaśnienia. Ale w sumie kto jest w stanie uwierzyć perfidnemu kłamcy? Nie życzę jej źle, jednak - wiadomo - trudno mi także trzymać jej stronę, zwłaszcza po tym, co miało miejsce. No i przyjazd matki... Daesung trochę skopał sprawę, jednak z drugiej strony dał jej możliwość. Albo posłał na śmierć z ręki własnej matki, albo odzyskał możliwość pokochania jej na nowo. Zastanawiam się czy zachować to domino niefortunnych zdarzeń czy też przerwiesz je pasmem szczęśliwych chwil. To się jeszcze okaże. A ja tymczasem wyczekuję rozdziału trzynastego i niezmiernie się cieszę na nowe opowiadanie z Simonem.
OdpowiedzUsuń